Wiesz, miałem taką kurtkę.
Zielona była,
taka z krzaków, drzew
i wietnamskich karabinów.
Przechodziła z rąk,
do rąk.
Z pleców,
na plecy.
Z rąk,
do rak.
A.
Potem nie ma już jego.
Choć jest,
nie ma już jego.
Ciężka przezroczystość
góruje potężnie.
Jak baletnica.
Seans jest w kinie,
a potem
pójdę do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz