wtorek, 1 listopada 2011

Forma


Przyszło mi żyć,
Nie krzycz, proszę.
Nie jestem taki straszny.

Słyszałem, że
pora iść już spać.
To żaden problem.
Sen nie jest kłopotem.
Wszystko ukrywa się
w tym, czy będziesz
mogła rano wstać.

Przyszło mi kochać.
Nie krzycz, proszę.
Nie jestem taki straszny.

Rozbiłem głową okno.
Po godzinie filozofii.
Wcale nie jestem odważny.
Widziałem siebie,
że jestem rozpłakany.

Przyszło mi urodzić syna.
Nie krzycz, proszę.
Nie jestem taki straszny.

Wystraszyłem się
nowej roli i umarłem.

Woda


Ciągle jestem ciepły,
ale woda jest gorąca.
Dzieje się coś z nami.
Jakby ogrzewały nas
dwa różne słońca.

W wannie turlam się
bezwładnie.
Ładnie bezwładnie
na wszystkie
możliwe strony.

Woda jest już ciepła,
jestem już letni.
Upływa wszystko,
krew coś do mnie mówi.
Odliczam powoli,
bardziej bez składu.

Przywitałem się ochoczo.
Zawsze warto to zrobić,
nie ma sensu się nie witać.

Woda jest letnia.
Ja jestem inny, niż woda.
Ja jestem chłodny.
Pogoda na krew,
bo jest już letni sen.

Zamykam oczy.
To takie łatwe,
jesteś taka słodka.
Chciałbym Ciebie
wylizać tak dokładnie.

Wanna jest zimna.
Zimna jak woda.
Odszedłem już
od siebie.
Jestem podobny
do Ciebie.
Przecież wiesz, że
chcemy się kochać.

Jestem już
 idealnie sztywny.
Cały,
bez wyjątku.

Umarłem

Śmierć jest leworęczna.
Czai się gdzieś na trawniku,
a dzieci pytają się
dlaczego tamta woda
musi być aż taka czarna.

Jesteś straszny,
bo masz najładniejsze kwiatki.
Jesteś absolutnie okropny.
Nie chodzi o strach.
Chodzi o to, że
śmierć nikomu nie przeszkadza.

Dzieci ciągle pytają.
Woda ciągle jest czarna.
Wcale nie jest czarna
jak śmierć.
Śmierć nie jest czarna.
Śmierć jest leworęczna.

Blond

Ona ma takie włosy.
Na nogach ma spodnie,
doskonale wiem z jakim
paskiem ma te spodnie
na biodrach.
Jej biodrach.

Ona ma to wszystko,
czym chciałbyś żyć.
Wiesz przecież, że
twój strach
należy do Niej.

Ona ma władzę.
Początek i koniec.
Jesteś gdzieś w środku
tej skrajności.
Jesteś tam, gdzie
usta kochaną krwią
wymierzają sprawiedliwość.

Astronauta

Obracam się dokoła ciała.
Wprawiony w ruch
rozdzieram gwiazdy.
Wzbijam się najwyżej,
wracam tą samą drogą.

Powtarzam się.
Jestem konsekwentny.
Wiem bardzo dokładnie,
gdzie powinienem
dojść.

Jestem astronautą.
Jestem sam ze sobą
w najbardziej
prywatnym kosmosie.

Zamknąłem oczy.
Przyglądałem się,
gdzie to wszystko
wystrzelono.

czwartek, 20 października 2011

Uciekanie



Zapytałem się kiedyś,
jak bardzo boli.
Nie usłyszałem niczego-
mam dwie ręce.
Jednej mogłem się zapytać,
drugą mogłem
wszystko to, co boli.

Z tego, co powinno
być podwójne
zostało mi niewiele.
Matka- przecież wiesz.
Stracił się sam,
przez siebie.
Ojciec.

Jak na złość mam coś,
co przyszło do mnie
podwójne.
Fascynacja
wijąca się jak wąż.
W nieustannym biegu
 i chorobliwej zmianie.
Bez spokoju dwie strony.

Można bez końca,
absolutnie bez końca.
Nie wiem, nie teraz.
Teraz już będzie koniec-
przynajmniej na chwilę
wyjdę z byłego domu.

niedziela, 18 września 2011

Teatr na Tarczyńskiej


Był tam teatr.
W ukryciu był ten teatr.
On wiedział, że gra.
On wiedział także,
że on żyje.

Tamci tylko nie widzieli.
Nie wiedzieli,
bo nie chcieli wiedzieć.,
a on żył tak,
jak nikt inny
w jego mieście.

Tamci tylko żyli jak wszyscy.
Myśleli, że on żyje
razem z nimi.
Tamten rzucał czasem
słowo siedząc w
suflerskiej budce.
Budowla była z drewna.
Był tam taki,
a nie inny teatr.

poniedziałek, 16 maja 2011

Zwiedzanie

Jestem już taki duży,
mam piersi
takie niepełne
i perły mam na szyi.

Pudrowane dłonie.
Czerwone usta
domagają się jego.
Żeby zwiedzał,
żeby gwałcił.

Będę krzyczał
pełna szczęścia.
Zerwie ze mnie
najgorsze poczucie
dziecka.

Grzebanie

Zaniemówi ktoś jeszcze,
zobaczysz na pewno.
Urodzą się w końcu
ptaki na tamtym balkonie.
Odejdzie też moja matka,
bo taka kolej rzeczy.

Będzie kto płakał
na dwa, różne sposoby.
Tamten zaszyje dziecko,
ale Ono będzie-
tak, jak jego Ona.
Grzebanie w dwie strony.

A my, zobaczysz
umrzemy przed śniadaniem.

niedziela, 15 maja 2011

Tamci Moi

I upadnie wiatr
ten, co trwa zawsze.
Upadnie, zobaczysz-
upadnie tak, jak
powstał rankiem.

Nie powiedział nikt,
że to wszystko,
to tylko żaglowce.

I odejdą tamci moi
ze sobą w parze.
Odejdą tam tamci moi.
Nie martwię się,
czy na zawsze.

Całego mnie
w białym płótnie
Brazylia przywita.

Do Europy w bieli powrócę.
Szare deszcze zostawią ślad.
Pamiętając wszystko,
słońce przywita nam
nowych Was.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Taniec

Wszystko jest skrajne. Wszystko jest takie skrajne- herbata nadzwyczaj słodka, papierosy palone wyjątkowo łapczywie. Nawet nie domyślam się po co. Już wystarczy. Idę, wchodzę w to, wychodzę. Mogę się przewrócić. Wypierdolić. No, przewróciłem się. Wbijałem gwoździe i piłem krew. Przestałem, wiem jak to jest.

To wszystko nie wydaję mi się chyba nawet złe. To po prostu jest. Zauważyłem to, gdzieś tam poczułem.
Czasami mam ochotę pobawić się w heroinowym pokoju. Pouśmiechać się do niej. Umrzeć dla zabawy. No tak, czasami. Bez tej aury Joy Division. Może bardziej Velvet underground.
Albo ciszy.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Listopad


Ze słoty ten Bóg.
Naładowany Bóg wie czym,
kumuluje Bóg wie co.

Czasami zagląda do cyrku
zgubę artyście rozszerzyć.
Dyrektor na kolanach.

Wpada też do piwnic,
urwane nogi moczyć                        
w spadającej wodzie.

Straszne dzieci tamtych kobiet
śmieją się przy rynnie
czekając na obiad.

Kiedy tak śpią,
rosną im wąsy-
dziewczyny zimnych marzeń.

Wiem, że chcesz go zabić.
Pamiętaj jednak-
nic już wtedy nie urodzi się na nowo.



Wiecie, tak przewrotnie.
M

środa, 30 marca 2011

Nie wiem

Naprawdę nie wiem o co chodzi. Stalowa pogoda- lubię ją. Mogę nawet napisać "Ją". Wiesz, z jednej strony jest pochmurno, ale z drugiej  ta masa wydaje się być cudownym tłem dla obrazu. Mam wrażenie, że zaprasza mnie do siebie. Nawet nie kusi, nie podnieca. To nie jest kobieta, to nie jest dziwka. Ona jest, ta masa.
Masa sama.
Chyba właśnie o to chodzi- jest tak po prostu. Masa sama w sobie. Bez początku, bez końca. Możesz gwałcić i namalować śliczne kwiatki. Wszystko.
Gdy patrzę przez okno jeszcze bardziej doceniam tę złożoną jednolitą strukturę. Ludzie, rzeczy i chodniki. Masakra, wow i tak dalej.
Tam mam wszystko, jakbym nie miał niczego i mam nic, jakbym miał wszystko.
Cześć.

Chodzenie

Przyjdź do mnie.
Chodź.
Przyjdź tutaj
po nitce.

Wiesz, że nitka
to same możliwości.
Możliwe są,
te możliwości.

Wszystko.
przyjdź po nitce
a urodzę się
na nowo.

wtorek, 29 marca 2011

Miasto

Tamte chmury
i ta jedna.
Przez szybę,
wielowymiarowa.

Wyszła z pokoju.
Usłyszała ruch-
na zewnątrz.
Wyszła więc z pokoju.
Dziewczyna.

A tam
całe miasto szuka
cukrowej świętości.

Tatuś

Wiesz, miałem taką kurtkę.
Zielona była,
taka z krzaków, drzew
i wietnamskich karabinów.

Przechodziła z rąk,
do rąk.
Z pleców,
na plecy.
Z rąk,
do rak.
A.

Potem nie ma już jego.
Choć jest,
nie ma już jego.

Ciężka przezroczystość
góruje potężnie.
Jak baletnica.

Seans jest w kinie,
a potem
pójdę do domu.

Mały

Przyznaj się,
chciałeś dotknąć słońca.
Chciałeś zobaczyć
jak to się czuje,
gdy wszystko wygląda.

Na statku są już wszyscy,
drewno pulsuje-
powietrzem i wodą.
Na zmianę.

A Ty chcesz dotknąć słońca.
Chcesz zobaczyć jak to się czuje,
gdy wszystko wygląda.

Wielkie twarze rosną zamglone.
Tamten obok nie pamięta,
tego wszystkiego.
Nie pamięta czy wziął koszule.
I się denerwuje.

Wiem jaki masz wzrok
patrząc na trap.
Chciałbyś dotknąć
tamtejszego
słońca.

Morrrrderca

Morrrrduje morrrrderca.
Rozdzierrrra strrrrasznie!
Rrrr!
No, to jest rrrrytm-
na jedno
rrrraz!

Nie ma dwa.
No, to jest
już śmierć.
Na dwaaa!

I raz i dwa
i raz i dwa
raz, dwa,
raz, dwa.
I raz i dwa!

Rrrraz, dwaaaa!
Kurwa.
Nie ma dwa.

Natura

Natura oszustwa-
wielkiej, małej sprawy
w takim świecie.

Założyłem okulary.
Starsze niż ja,
ciemniejsze niż ja-
wyzywasz mnie
na pojedynek?

Pochylić się
nad rzeczą taką,
jak na początku.

poniedziałek, 28 marca 2011

Zwiąż mnie


Przyszedłem bez ogona,
zaplątany w kable.
Ani rano,
ani wieczorem.
Wystukałem hasło.
Rewolucji.
Głucho-
głęboko w bruk
oddałem wszystko. 

Rozpaliłem noc.
Rozpaliłaś.
Iśmy.
Umyłem ręce,
razem z kablami.
Wyszedłem na balkon.
Iśmy.
Papierosy są już
niepotrzebne.

Ziemia


Na gorącej ziemi,
po walce jakby.
Na gorącej ziemi
psy turlają się szaleńczo.

Zajadłe tak strasznie,
podniecone bez końca.
Z rozpędu może jednak
gryzą nocy
starą, zmęczoną skórę.

Ślina jest gęsta.
Jest silna.
Gorąca.
Soplem zwisa
w malignie
czwartej kolumny.

Bestia o wyschłej krwi
odlicza paciorki
dziesiąty raz.
Kilka już razy.
Żółte ma zęby,
jeszcze bardziej
niż zwykle.

Król


Będę Królem, zobaczysz.
Będę berłem wskazywać,
będę papierki po cukierkach
rzucać na podłogę.
Zobaczysz, będę królem.

Będzie też pałac.
No, bo będę królem.
Wrzucę węgiel
do piwnicy-
będzie ciepło, zobaczysz.

Będę królem, zobaczysz.
Będę miał
berło, cukierki i węgiel.
Będę umrę,
nie zobaczysz.

Ona się boi

A ona się boi.
Jego się.
Boi jego.
Ona się boi.
Mocno ma to wszystko,
w sobie ma.

Nie wiem, strach może chodzić
w pantoflach.
W kapeluszu,
Szpilki odbijały się jej
w okularach.
Szpile, szpilki, szpileczki.

Ten strach
nawet nie krzyczy.
Tak po prostu
jest,
ten strach.



Tak to będzie mniej-więcej wyglądać.
Do potem.

Raz

Mikołaj Trzaska wydał swego czasu płytę pod tytułem "Cześć, cześć, cześć".
Tak właśnie- cześć.
M